poniedziałek, 21 października 2013

Read Head


Wychowawczyni, z którą spędzaliśmy więcej czasu niż z własnymi rodzicami. Mieliśmy nadzieję, że chociaż w niewielkim stopniu będzie dla nas jak rodzic.
Niestety robiła wszystko przeciwko nam.
Pod każdym względem chciała nam uprzykrzyć każdą chwilę spędzoną w tej szkolę. Cokolwiek się stało, zamiast nas wspierać, bardziej nakręcała nauczycieli i nigdy nie była po naszej stronie. Gdyby to było legalne, już dawno oddałaby nas wszystkie jakiemuś muzułmańskiemu pedofilowi za jednego wielbłąda.

Wysyłała nas do „szkolnej pani psycholog”, aby, jak się okazało, wydobyć wszystkie informacje o nas i użyć ich przeciwko nam.
Doświadczyłam tego na własnej skórze.
W tajemnicy powiedziałam pani parę osobistych spraw, które potem trafiły do osób, które powinny o nich wiedzieć jako ostatnie.
Chciałam tylko porozmawiać trochę o swoich problemach z zaufaną osobą. Nie tak zaufaną, jak myślałam.

Nikt naszej klasy nienawidził tak bardzo, jak Red Head. Oprócz tego, co i jak do nas mówiła, ile razy wyrzucała z sali i krzyczała, wysyłała do dyrektora, można było to zauważyć po wyrazie twarzy, który jej towarzyszył, gdy szła do nas na lekcje.
Uśmiechała się chyba tylko wtedy, jak dyrektor przychodził na lekcję, albo gdy stał obok niej. Jest jego prawą ręka. Chyba dosłownie.
Dyrektor tak, jak innych nauczycieli, poprostu się bał.

Mogę wręcz powiedzieć, że miałam talent do wyprowadzania jej z równowagi.
Wydawałam dźwięki pierdzenia zakłócając ciszę lekcji, następnie patrzyłam na nią podejrzliwym wzrokiem, aby czuła się winna. Mimo, że nie widziała przestępcy i tak dobrze wiedziała kto zawinił.
Regularnie chwytałam za klamkę drzwi.
Bardzo często nie tylko ja, ale inne osoby dostawały klapsy na pupę. Czasami nawet nie wiadomo za co, ale to było symboliczne samo w sobie.
Pamiętam, gdy raz na lekcji wychowawczej siedziałam z dwoma najlepszymi koleżankami w sali od „umuzykalnienia” (bezsensowne lekcje, nie ma co wnikać) i lekcje jak zawsze wiały nudą, napisałam na malutkiej karteczce, najdyskretniej jak potrafiłam „głupia suka” i podałam koleżance obok. Pani czerwona głowa, wielki zad, mimo swych malusieńkich (nigdy nie widziałam tak maleńkich oczu) oczek, grubych okularów i tego że była tyłem do nas, zawsze wszystko widziała. To było niesamowicie dziwne. Tak więc cała akcja toczyła się dalej:
-Co tam napisałaś? Coś o mnie?
-Nie. (uśmieszek)
-Pokaż mi to!
-Nie.
-Przynieś to, nie chowaj !
Tak więc, nim się obejrzałam, ona z hukiem wstała i biegła, żeby mi wyrwać kartkę z ręki i przeczytać ją całej klasie, albo zanieść od razu do dyrektora. Oczywiście chciałam jej zrobić na złość i wsadziłam tę kartkę do buzi. Nie chciałam, żeby ją czytała, to by bardziej ją zabolało.
Zaczęła mi ściskać poliki pazurami (bardzo bolało), żeby ją wyjąć, ale się nie dałam!
Ona się poddała, klasa w duszy zachichotała, a kartka i tak już nie była do przeczytania.
Pani profesor zajęła swoje miejsce i kazała mi za karę zjeść tę kartkę.
To było niesamowicie zabawne, jak mówiła tym groźnym tonem i powtarzała co chwilę, że mam zjeść, jakby myślała że przechodzę męki. Pospieszała mnie, czuła się chyba przez tą chwilę jak kierownik sali tortur.
-Szybciej, szybciej!
Ale ze spokojem żułam ją powoli, delektując się smakiem karteczki z dzienniczka szkolnego.
Zadzwonił dzwonek, wszyscy uciekliśmy.
Im starsi byliśmy, tym bardziej ją denerwowaliśmy, choć zdawałoby się że jesteśmy spokojniejsi, bardziej odpowiedzialni i grzeczni. Ale i tak z K.i E.  nigdy nie wyrosłyśmy z pewnych nawyków.
Smarowałyśmy klamki kremem, rozwijałyśmy węża strażackiego, żeby zobaczyć jak długi jest (mój pomysł) lub paliłyśmy szlugi na salach baletowych. Oczywiście nikt się o tym nie dowiedział. (a za rozwinięcie węża nam się upieklo, tylko E. miała długą rozmowę z dyrkiem.

2 komentarze: