Szkoła. Trzy szatnie zwane „rozbieralniami”
–dwuznaczna nazwa, wiem, ale rzeczywiście trafna. W tej szatni nie było czegoś
takiego, jak wstyd (chłopcy i dziewczyny mieli osobne rozbieralnie). Znam je
tylko od strony dziewczyn.
Rozumiem, że ładne
figury, długie nogi itp.
Ale dla mnie osobiście było to obrzydliwe, gdy starsza
koleżanka całkowicie nago, bez poczucia wstydu spacerowała sobie po szatni. Te
dziewczyny potrafiły całkiem nagie ogłaszać komunikat do wszystkich zgromadzonych
tam osób.
W sklepiku pracuje pani, nazywana przez wszystkich „ciocią”.
Były również ciocie w stołówce szkolnej. Ale te to dopiero
wredne stare panny. Stare na pewno, bo wypadają im włosy i można je znaleźć w papce
podobnej może nie kolorem ale konsystencją do ziemniaków. Mogę się w sumie
mylić, nikt tego i tak nie je.
Wejścia do szkoły pilnuje wujek, otwiera drzwi przyciskiem i
takie tam ma roboty, nie wymagające myślenia, bo i tak w ogóle nie ogarnia, co
robi. Jest ich dwóch, ale są nie zastąpieni mimo ich niewielkiej roli.
Bardzo często mówili o kryzysie, że nie ma pieniędzy na kostiumy, remonty, pointy dla konkursantek ani na podstawowe leki do gabinetu lekarskiego. Tak więc wtedy męczyły mnie pytania... Po co ona tak biega do tego banku? I skąd mają pieniądze na codziennie przyjemności?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz