Pewnego zwykłego szarego dnia, szłam korytarzem i miałam chore gardło. Mijałam akurat Panią Śmierć. Tak więc mówie jej "dzieńdobry" i ide dalej, ona mnie zatrzymuje, wzywa jednego z najsurowszych i najstraszniejszych baletmistrzów w tej szkole i obaj karzą mi wrócić.
Podchodze do nich powoli, czuje, że mi sercę zaraz przedziurawi płuco, staje i w bolącej karcącej ciszy czekam na pierwsze słowa.
"-Panie Profesorze, ta uczennica nie powiedziała dzieńdobry !"

-Powiedziałam dzieńdobry, ale za cicho !
Popłakałam się jeszcze bardziej, czułam gorycz w gardle nie do przełknięcia.
Na chwile zrobiło się tak cicho, że można było usłyszeć jak moje łzy odbijają się od podłogi.
...
Kazali mi się uspokoić. Przyjeli do wiadomości, że Pani Profesor mogła nie usłyszeć i że już problem rozwiązany. Puścili mnie i powiedzieli, że następnym razem mam mówić głośniej.
Usiadłam wśród koleżanek z klasy, popatrzyły po sobie, nie podeszły bliżej i nie odezwały się słowem, bo wolały się przypadkiem nie narażać.
Siedziałam więc z nimi a zarówno sama i powoli głęboko oddychałam.
Byłam na siebie strasznie zła, byłam zła na moje chore gardło przez które nie mogłam mówić głośniej.
Miałam nadzieje, że to koniec emocji jak na dziś. Jednak na drodze spotkałam jeszcze panią kierownik, która obniżyła mi ocenę z zachowania za rozpuszczone włosy i pomalowane rzęsy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz