Wracając do moich ULUBIONYCH lekcji tańca, pamiętam, gdy
bardzo nie chciałam ćwiczyć, a uciekanie z lekcji było niemożliwe. Byłam
zmęczona, nie chciałam widzieć na oczy pani, chciałam unikać tańca jak
najbardziej. Jedyna opcja, jaka była, to załatwienie sobie zwolnienia
lekarskiego. Jednak u nas w gabinecie jest tak, że jak coś Ci jest to nie
dostaniesz zwolnienia. Boli Cię noga, przykleją Ci plaster, boli Cię głowa -
zmierzą Ci ciśnienie, masz wysypkę, lub Ci słabo – dostaniesz wapno. To nie
było trudnym zadaniem, jednak pokazywanie się tam było stratą czasu. Zwolnienia
nie trwały dłużej niż dwa dni.
Może było to psychicznie chore, ale naprawdę nie chciałam
iść na lekcję tańca, i jedyne, co mogłam zrobić, to zrobić sobie krzywdę.
Przeszłam się spacerkiem po szkole, znalazłam najostrzejszy, najtwardszy
betonowy róg i lewym nadgarstkiem uderzałam w niego tak długo, aż skóra w danym
miejscu nie zrobiła się fioletowa. To bolało strasznie, ale gdy pomyślałam o
„Pięknej”, uderzałam coraz częściej i mocniej. Gdy skończyłam uderzać, żeby
spojrzeć na nadgarstek, wyglądał gorzej niż powinien. Był opuchnięty i zielono
fioletowy. Bolało tak mocno, że łzy niekontrolowanie spłynęły mi po policzku.
Opanowałam się, przygotowany bandaż owinęłam wokół ręki i
poszłam na taniec.
-Pani profesor, nie mogę dzisiaj ćwiczyć.
-A to dlaczego?
-Boli mnie ręka.
-A gdzie zwolnienie lekarskie?
-Nie byłam jeszcze u lekarza.
-Jeżeli nie ma zwolnienia, to idź się przebrać i stawaj do
drążka
-Ale ja nie mogę.
-Pokaż ją.
Myślała, że przesadzam, czułam to, jednak po jej reakcji
wiedziałam, że się udało.
Złapała mnie za bolący nadgarstek i pociągnęła za sobą.
Poszłyśmy do gabinetu, udawała że jest zmartwiona i takie tam.
Potem pojechałam z pielęgniarką do szpitala i na tydzień
miałam zwolnienie.
Roentgen wykazał rysę, czy coś tam na kości. Ale po
tygodniu, jak już wyglądało wszystko lepiej, nie miałam dość urlopu i przed
każdą wizytą u pielęgniarek trzasnęłam na korytarzu parę razy o róg. Odpoczęłam
sobie ponad 3 tygodnie, po czym spokojnie wróciłam do pracy.
Z czasem mogłam to wydłużyć, ale wysłuchiwanie codziennie
nieskończonych historii pielęgniarki
(fizjoterapeutki) było również koszmarne.
Właściwie nie było takie złe, dopóki nie powiedziało się słowa. Cokolwiek
powiedziałam, już mnie pouczała.
Z jednej strony mówiła, że powinnam schudnąć, a z drugiej
narzekała, jak mogę się tak słabo odżywiać? Dobrze wiedziała co za jedzenie
dostajemy w internacie, ale ona i tak wiedziała swoje.
-No to jak w internacie nie dostajecie, to trzeba sobie
kupić i samemu przyrządzić!
-Ale u nas nie ma kuchni, ani żadnego sprzętu, nie ma jak...
-To trzeba kupić !
-Nie wolno nam, to wbrew przepisom BHP
-To przygotuj sobie w domu, ale te obiadki w internacie
przecież nie są takie złe !
Tak. Są. Paskudne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz