wtorek, 29 października 2013

Pasja a szkoła.

Wiecie co? Szkoła, którą tu opisuje to jedno, a taniec to drugie.
Pasja, w tym przypadku balet, to coś pięknego i niepowtarzalnego. Niestety, aby spełnić swoje marzenia, trzeba skończyć taką szkołę. Życzę wszystkim wytrwałym, aby szkoła nie odebrała tak jak mi miłości do tańca.
Znalazłam taki cytat gdzieś na jakimś blogu, który jest godny przeczytania.

”Wielu z nas narzeka, gdy ma jakąś kontuzję i nie może tańczyć. Są nawet ludzie, którzy analogicznie do przysłowia, narzekają na niewygodne baletki, uciskający strój i inne rzeczy. Są wśród nas jednak tacy, którzy oddaliby wszystko za taniec, którym najgorsze kontuzje nie są wstanie zniszczyć miłości do tańca. Na swój sposób, tak jak dadzą radę, tańczą. Przykładem są dwie osoby z pewnego filmiku na youtubie. On- mężczyzna bez nogi. Zaczął trenować już bez niej. Nie złamał się Chciał spróbować. Nic mu nie przeszkodziło.
Ona- kobieta bez ręki. Była wspaniale zapowiadającą się tancerką. Niestety jeden wypadek i straciła rękę, Nie poddała się. Tańczy dalej, jej kroki są precyzyjne, tańczy z pełnym zaangażowaniem. Ci tancerze są przykładem tego, iż w tańcu nic nie przeszkadza !
Nie ważne ile masz, ile ważysz, jaki masz charakter, ważne, że kochasz taniec i nic nie jest w stanie ci przeszkodzić w ćwiczeniach. W tańcu nic nie przeszkadza”.

Więc obdarte stopy, obolałe mięśnie, zmęczenie są do zniesienia, wręcz dzięki bólu czujesz, że wykonałeś sporo pracy i możesz być z siebie dumny. Jedynym problemem jest psychika z którą radzisz sobie lepiej lub gorzej. Możesz tłamsić w sobie problemy, tak jak ja i mieć zrytą psychikę, a możesz też walczyć z samym sobą i próbować być lepszym każdego dnia.
Tak więc jeśli kochasz taniec, nie pozwól żeby ktoś Ci to odebrał...
Zawsze może być gorzej, więc doceniajcie swoją szkołę
J


poniedziałek, 28 października 2013

Kolejny post.

Kolejny post w środę ;) Do tego czasu nie mam chwili żeby cokolwiek napisać, bo nauka, i dla wtajemniczonych biologia. Do środy, cześć :)

niedziela, 27 października 2013

Pasja czy wolność?

Co do tej elitarnej i wywyższanej przez wszystkich szkoły i idealnych uczennic, które tam uczęszczają... Czyżby były naprawdę tak idealne?
Aż tak perfekcyjne pod każdym względem? Zupełnie nieskazitelne? Ogromny rygor i surowe zasady ograniczające ich życie pod każdym względem.. Już wyjaśniam. W szkole jak i poza szkołą są nauczane żeby się nie garbić, nie malować i chodzić non stop w koczkach. Nie ma w tym niczego złego prawda? Oprócz tego, że w estetycznie zaczesanych włosach mieści się tona metalu, która po paru godzinach jest strasznie uciążliwa i wkuwa się wręcz w głowę. Makijaż co prawda można sobie odpuścić, bo to przecież żaden wyczyn, prawda? Jednak pomalowane rzęsy czy za długie paznokcie chyba nie są aż tak ważne, żeby wzywać rodziców na poważną rozmowę, (zwłaszcza, gdy dziecko mieszka w internacie, a jego rodzice mieszkają 200km od szkoły). Do mnie na szczęście się przyzwyczaili i zostawałam tylko wyrzucana z sali albo zaciągana na dywanik do dyrektora. Prowadziłam też ciągłą walkę o fryzurę z której zdarzało się, że wypadł mi włos. Raz nawet A.C zwróciła mi uwagę, że bezczelnie się zachowuję, bo nie mogłam opanować czkawki.
Wracając do tematu, baletnice w trosce o ich przyszły zawód i karierę nie mogą jeździć na łyżwach, nartach, rolkach, rowerze i innych różnych sportach, bo to prowadzi do kontuzji i to by mogło zaprzepaścić w ich życiu wszystko na co tak ciężko pracują. Na każdym kroku czyha na nie niebezpieczeństwo. Bez obaw, taniec jest tak świetną zabawą, zwłaszcza, gdy dostaje się za nią oceny i gdy nauczyciel drze mordę, że robisz to źle to i tak jest to warte swojej ceny! Każde twoje osiągnięcie i sukces zostaje wyśmiane, ale w głębi duszy, gdzieś naprawdę daleko gdzie nauczyciel już nie sięga, czujesz to maleńką satysfakcję.
Co do codziennego stresu i ograniczania się.. Baletnice to też ludzie, też mają uczucia, emocje ból i strach. Nie mogą oczywiście tego okazywać na scenie, bo to zabronione (Jest wyznaczona zasada mimiki twarzy). W szkolę muszą być wzorowe, muszą dążyć do perfekcjonizmu, aby nadążyć nad poziomem szkoły (nie nauczania, rzecz jasna) ale nie wszystkie sobie z tym radzą. Wtedy nadchodzą różne myśli, czyny lub wpadanie w nałogi. One tak jak „zwykli ludzie” też chcą spróbować tego co zakazane. Próbują palić, pić i ta chwila przyjemności wśród wszystkich tych męk wydaje się idealna i popadają w różnego rodzaju nałogi, od palenia aż po „dawanie dupy” (Parę starszych koleżanek się chwaliło). Słuchając ich opowieści z klubów, nikt nie wykazywał najmniejszego zainteresowania, wydawałoby się, że nikt nie słucha i nie jest zainteresowany, a tak naprawdę wszystkie uszy są tam aktywne, aby mieć kolejną broń przeciwko swojej koleżance. Zazdrość to podstawa w relacjach baletnic. Dwulicowość idzie z tym w parze. Pomyśleć, że powinny się trzymać razem, wzajemnie pocieszać i czuć to wsparcie, zrozumienie... Żeby przetrwać te 9 lat, trzeba dbać tylko i wyłącznie o swój tyłek.

W 1 klasie baletowej przychodzi około 25 uczniów. Szkołę kończy zaledwie 9 jeśli się poszczęści. Statystycznie mniej niż połowa znajduję pracę w teatrze. Reszta ma niewielkie szanse na dostanie się na studia, tym bardziej na zdanie ich. 

piątek, 25 października 2013

Nie polcam.

Najbardziej dręczy mnie myśl, że tak, jak ja przed laty, tak i teraz wybierają się tam małe 9-letnie dziewczynki, które nie mają pojęcia co je czeka.
Płakanie po kątach, ukrywanie zdarzeń przed rodzicami, zamykanie się powoli w sobie, nie korzystanie z życia, bycie ograniczonym do własnych myśli i zamienianie się powoli w maszynę.
Znoszenie bólu obdartych stóp, oklejanie  plastrami bez gazy palców ociekających krwią.
Któż ma je przed tym ostrzec?
Już od pierwszych dni w szkole, jako pierwszoklasiści przyrzekamy z ręką na sercu, że będziemy mówić o tej szkole zawsze dobrze.
Kto by się nie bał powiedzieć czegoś złego o niej? Wszyscy tam chodzą tacy szczęśliwi.
Są dwa zakończenia dla uczennic tej szkoły i różne drogi.
Pewnego dnia nadchodzi egzamin po całorocznym wysiłku i wystawiane są oceny.
Jeżeli egzamin nie pójdzie pomyślnie, lub uczennica będzie wydawała się zbyt gruba - lata ciężkiej pracy, spędzane całe dnie w tej szkole, wylane łzy, pot, krew, wszystko na marne.
Jeśli jednak im się poszczęści, zdadzą szkołę, może nawet znajdą pracę.

Będą początkowo im mało płacić, a, nim się nie obejrzą, z powodu wieku, będą musiały przejść na emeryturę. Wtedy z wiedzą nakierowaną jedynie na taniec, bez wiedzy ogólnej, będą mogły zdać lekkie studia i uczyć w takiej szkole, jak ta i mimo braku jakiegokolwiek tytułu, będą nazywane „Panią profesor”. I do końca życia będą mogły chodzić z uniesionymi głowami i straszyć dyrektora.

czwartek, 24 października 2013

Głupota boli.

Wracając do moich ULUBIONYCH lekcji tańca, pamiętam, gdy bardzo nie chciałam ćwiczyć, a uciekanie z lekcji było niemożliwe. Byłam zmęczona, nie chciałam widzieć na oczy pani, chciałam unikać tańca jak najbardziej. Jedyna opcja, jaka była, to załatwienie sobie zwolnienia lekarskiego. Jednak u nas w gabinecie jest tak, że jak coś Ci jest to nie dostaniesz zwolnienia. Boli Cię noga, przykleją Ci plaster, boli Cię głowa - zmierzą Ci ciśnienie, masz wysypkę, lub Ci słabo – dostaniesz wapno. To nie było trudnym zadaniem, jednak pokazywanie się tam było stratą czasu. Zwolnienia nie trwały dłużej niż dwa dni.
Może było to psychicznie chore, ale naprawdę nie chciałam iść na lekcję tańca, i jedyne, co mogłam zrobić, to zrobić sobie krzywdę. Przeszłam się spacerkiem po szkole, znalazłam najostrzejszy, najtwardszy betonowy róg i lewym nadgarstkiem uderzałam w niego tak długo, aż skóra w danym miejscu nie zrobiła się fioletowa. To bolało strasznie, ale gdy pomyślałam o „Pięknej”, uderzałam coraz częściej i mocniej. Gdy skończyłam uderzać, żeby spojrzeć na nadgarstek, wyglądał gorzej niż powinien. Był opuchnięty i zielono fioletowy. Bolało tak mocno, że łzy niekontrolowanie spłynęły mi po policzku.
Opanowałam się, przygotowany bandaż owinęłam wokół ręki i poszłam na taniec.

-A Ty czemu nie przebrana?
-Pani profesor, nie mogę dzisiaj ćwiczyć.
-A to dlaczego?
-Boli mnie ręka.
-A gdzie zwolnienie lekarskie?
-Nie byłam jeszcze u lekarza.
-Jeżeli nie ma zwolnienia, to idź się przebrać i stawaj do drążka
-Ale ja nie mogę.
-Pokaż ją.

Myślała, że przesadzam, czułam to, jednak po jej reakcji wiedziałam, że się udało.
Złapała mnie za bolący nadgarstek i pociągnęła za sobą. Poszłyśmy do gabinetu, udawała że jest zmartwiona i takie tam.
Potem pojechałam z pielęgniarką do szpitala i na tydzień miałam zwolnienie.
Roentgen wykazał rysę, czy coś tam na kości. Ale po tygodniu, jak już wyglądało wszystko lepiej, nie miałam dość urlopu i przed każdą wizytą u pielęgniarek trzasnęłam na korytarzu parę razy o róg. Odpoczęłam sobie ponad 3 tygodnie, po czym spokojnie wróciłam do pracy.

Z czasem mogłam to wydłużyć, ale wysłuchiwanie codziennie nieskończonych historii pielęgniarki
(fizjoterapeutki) było również koszmarne. Właściwie nie było takie złe, dopóki nie powiedziało się słowa. Cokolwiek powiedziałam, już mnie pouczała.
Z jednej strony mówiła, że powinnam schudnąć, a z drugiej narzekała, jak mogę się tak słabo odżywiać? Dobrze wiedziała co za jedzenie dostajemy w internacie, ale ona i tak wiedziała swoje.
-No to jak w internacie nie dostajecie, to trzeba sobie kupić i samemu przyrządzić!
-Ale u nas nie ma kuchni, ani żadnego sprzętu, nie ma jak...
-To trzeba kupić !
-Nie wolno nam, to wbrew przepisom BHP
-To przygotuj sobie w domu, ale te obiadki w internacie przecież nie są takie złe !

Tak. Są. Paskudne. 

środa, 23 października 2013

STOŁÓWKA, HAH.

Odkąd zaczęłam tam „jeść”, zawsze bałam się, że to coś, mające przypominać kotleta któregoś dnia, po prostu wstanie z mojego talerza i ucieknie na wolność.


Regularnie jedzenie obrzydzały mi włosy pań kucharek w moim talerzu.
Od samego początku trudno było mi rozpoznać, co nam podają (zaczęłam zgadywać, gdy wywiesili jadłospis.) Sery były tłuste, szynki jeszcze tłustsze, a ziemniaki prawie pływały. Nie we wszystko dało się wbić widelec i trudno było cokolwiek pokroić, gdyż zawsze był problem z nożami. Maniery dam znikały, ale zawsze można było pokroić widelcem, albo zwyczajnie nadziać to coś i obgryzać dookoła. Jak brakło łyżek, było znacznie trudniej. Niektórzy opracowywali jadanie zupy widelcem, siorbanie, albo po prostu odpuszczali sobie ten wysiłek, bo zupa nie była żadnym rarytasem. Za to najbardziej wyczekiwanym posiłkiem był deser! Zdarzał się sporadycznie, zazwyczaj na obiad. W malutkiej miseczce znajdowało się troszkę galaretki z jedną truskawką. W porównaniu do reszty, to było wspaniałe. Starsze dziewczyny zawsze chodziły od stołu do stołu i prosiły, a raczej groziły małym dziewczynkom, aby te oddały im swój deser.
Nauczyciele, co dziwne, mimo tego, że nie mieli żadnego wysiłku i płacili mniej, dostawali większe porcję i zasiadali przy stole, gdzie był biały obrus. Zawsze mieli wszystkie sztućce. Ech, te prawa dżungli... Kolacje, jak i śniadania, i obiady, były okropne. Żeby nie marnować jedzenia, i żeby pani z internatu nie krzyczała, że nie jemy, chowaliśmy te wszystkie papki w serwetki i kryliśmy przy wejściu do internatu albo tłumaczyliśmy, że to na później. (wspominałam o tym w poście o bursie).
Gdy już robiło się późno, zbierałyśmy się w jednym pokoju.
Otwierałyśmy okno i czekałyśmy, aż ktoś będzie wchodził albo wychodził z restauracji.
Wtedy każda miała w ręce jedzenie i gdy cel się zbliżał, wszystkie naraz rzucałyśmy.
Czasami ktoś dostał ramię, w torebkę, na rękę a największy sukces jak dostał w głowę.
Była to najlepsza potajemna zabawa bursowska.
 Doszło raz do tego, że rzucaliśmy grejpfrutami. Mój osobisty rzut wywołał alarm samochodowy. Gdy zaczynały się krzyki z ulicy, gasiłyśmy światło i udawałyśmy że śpimy.
Zabawa się skończyła, gdy któregoś dnia ktoś przyszedł pod budynek, zadzwonił na domofon i naskarżył na dziewczyny (akurat wtedy mnie nie było) i pani złapała je na gorącym uczynku. Posprzątały uliczkę przed restauracją i tak zakończyła się cała zabawa.

Ogólnie te dwa zdjęcia robiłam jakies 2 lata temu, żeby pokazać je potem tacie :D Na pierwszym zdjęciu to nie, nie są robaki. Rozwiewam wszystkie wasze wątpliwości ! A na drugim zdjęciu typowa kolacja. To co widać na talerzu i do tego chleb. A teraz zjedzcie ze smakiem kolacje, bo jeśli wasi rodzice nie za dobrze gotują to wiedzcie, że może być gorzej !

Dodam też, że po 5 dniach na takim jedzeniu, po powrocie do domu RZUCAŁAM się na jedzenie.
Do dzisiaj nie wybrzydzam.

wtorek, 22 października 2013

Dlaczego wcześniej nie odeszłam ze szkoły?

Pare osób zdążyło zadać mi to pytanie, więc postanowiłam wyjaśnić tą niełatwą sprawę.
Powodów było dosyć sporo. Twierdziłam, że przyjmując te wszystkie ciosy od strony nauczycieli, wzmocnie swoją psychikę, bo przecież co Cie nie zabije to Cie wzmocni. Kochałam również taniec, był dla mnie całym życiem, to również mnie mocno tam trzymało. Nie łatwo po 10 latach tańca tak poprostu z niego zrezygnować. Nie chciałam też stracić tych wszystkich ludzi do których się zbliżyłam przez te lata (chodzi mianowicie o bursę).
Nauczyciele wyśmiewali normalne szkoły, wmawiali nam od zawsze, że nie ma lepszej od tej w której jesteśmy. Również moja mama twierdziła, że nie mam konkretnego powodu dla którego chce zmienić szkołę. Nie potrafiłam jej wyjaśnić co tu się dzieję, co przeżywam, dlaczego chce zmiany szkoły.
"Dobry poziom" taaa. Upośledzeni wiedzą więcej niż absolwenci tej szkoły. Wbrew pozorom zależy mi na dobrym nauczaniu. A po takim wysiłku fizycznym, chcąc nie chcąc byłam zbyt wyczerpana żeby się skupić choć trochę na lekcjach. Nauczyciele wiedzieli, że nie mamy czasu po szkole żeby się uczyć, więc nie przyciskali nas do nauki.
Przytyłam, z 5 zleciałam do tróji z tańca i zupełnie się do niczego nie przykładałam. Efekty mojego lenistwa były ogromne. Moja mama po wielkiej prowokacji z mojej strony pozwoliła mi zmienić szkołę.
Dzięki bogu. Przez większość czasu uważała, że poprostu chce zmiany, a potem będę tego żałować. Miała rację, tęskniłam i nadal tęsknie za tańcem, ale to nie ma nic wspólnego ze szkołą.

Żeby ładnie zaostrzyć ten post, napiszę co zostało  mi po tej szkole :)

Opuściłam tę szkołę marzeń z:

-brakiem zaufania do ludzi;
-kompleksami i niską samooceną;
-szacunkiem, ale też z lękiem do nauczycieli;
-dużymi brakami w nauce;
-3 letnią bulimią;
-bólem stawów;
-luźnymi kręgami w plecach;
-poniszczonymi stopami;
-manią na punkcie ciągłej diety;
-poczuciem winy, gdy jem coś, co lubię;
-Wyrytymi na nadgarstku „A.C.”, inicjałami pani profesor od tańca klasycznego;
-koszmarami, że znowu tam jestem;
-zrytą psychiką;
-złymi stosunkami z rodziną;
-i z przykrymi wspomnieniami z dzieciństwa.
Zaczęłam nienawidzić coś, co było całym moim życiem. Taniec.

poniedziałek, 21 października 2013

Read Head


Wychowawczyni, z którą spędzaliśmy więcej czasu niż z własnymi rodzicami. Mieliśmy nadzieję, że chociaż w niewielkim stopniu będzie dla nas jak rodzic.
Niestety robiła wszystko przeciwko nam.
Pod każdym względem chciała nam uprzykrzyć każdą chwilę spędzoną w tej szkolę. Cokolwiek się stało, zamiast nas wspierać, bardziej nakręcała nauczycieli i nigdy nie była po naszej stronie. Gdyby to było legalne, już dawno oddałaby nas wszystkie jakiemuś muzułmańskiemu pedofilowi za jednego wielbłąda.

Wysyłała nas do „szkolnej pani psycholog”, aby, jak się okazało, wydobyć wszystkie informacje o nas i użyć ich przeciwko nam.
Doświadczyłam tego na własnej skórze.
W tajemnicy powiedziałam pani parę osobistych spraw, które potem trafiły do osób, które powinny o nich wiedzieć jako ostatnie.
Chciałam tylko porozmawiać trochę o swoich problemach z zaufaną osobą. Nie tak zaufaną, jak myślałam.

Nikt naszej klasy nienawidził tak bardzo, jak Red Head. Oprócz tego, co i jak do nas mówiła, ile razy wyrzucała z sali i krzyczała, wysyłała do dyrektora, można było to zauważyć po wyrazie twarzy, który jej towarzyszył, gdy szła do nas na lekcje.
Uśmiechała się chyba tylko wtedy, jak dyrektor przychodził na lekcję, albo gdy stał obok niej. Jest jego prawą ręka. Chyba dosłownie.
Dyrektor tak, jak innych nauczycieli, poprostu się bał.

Mogę wręcz powiedzieć, że miałam talent do wyprowadzania jej z równowagi.
Wydawałam dźwięki pierdzenia zakłócając ciszę lekcji, następnie patrzyłam na nią podejrzliwym wzrokiem, aby czuła się winna. Mimo, że nie widziała przestępcy i tak dobrze wiedziała kto zawinił.
Regularnie chwytałam za klamkę drzwi.
Bardzo często nie tylko ja, ale inne osoby dostawały klapsy na pupę. Czasami nawet nie wiadomo za co, ale to było symboliczne samo w sobie.
Pamiętam, gdy raz na lekcji wychowawczej siedziałam z dwoma najlepszymi koleżankami w sali od „umuzykalnienia” (bezsensowne lekcje, nie ma co wnikać) i lekcje jak zawsze wiały nudą, napisałam na malutkiej karteczce, najdyskretniej jak potrafiłam „głupia suka” i podałam koleżance obok. Pani czerwona głowa, wielki zad, mimo swych malusieńkich (nigdy nie widziałam tak maleńkich oczu) oczek, grubych okularów i tego że była tyłem do nas, zawsze wszystko widziała. To było niesamowicie dziwne. Tak więc cała akcja toczyła się dalej:
-Co tam napisałaś? Coś o mnie?
-Nie. (uśmieszek)
-Pokaż mi to!
-Nie.
-Przynieś to, nie chowaj !
Tak więc, nim się obejrzałam, ona z hukiem wstała i biegła, żeby mi wyrwać kartkę z ręki i przeczytać ją całej klasie, albo zanieść od razu do dyrektora. Oczywiście chciałam jej zrobić na złość i wsadziłam tę kartkę do buzi. Nie chciałam, żeby ją czytała, to by bardziej ją zabolało.
Zaczęła mi ściskać poliki pazurami (bardzo bolało), żeby ją wyjąć, ale się nie dałam!
Ona się poddała, klasa w duszy zachichotała, a kartka i tak już nie była do przeczytania.
Pani profesor zajęła swoje miejsce i kazała mi za karę zjeść tę kartkę.
To było niesamowicie zabawne, jak mówiła tym groźnym tonem i powtarzała co chwilę, że mam zjeść, jakby myślała że przechodzę męki. Pospieszała mnie, czuła się chyba przez tą chwilę jak kierownik sali tortur.
-Szybciej, szybciej!
Ale ze spokojem żułam ją powoli, delektując się smakiem karteczki z dzienniczka szkolnego.
Zadzwonił dzwonek, wszyscy uciekliśmy.
Im starsi byliśmy, tym bardziej ją denerwowaliśmy, choć zdawałoby się że jesteśmy spokojniejsi, bardziej odpowiedzialni i grzeczni. Ale i tak z K.i E.  nigdy nie wyrosłyśmy z pewnych nawyków.
Smarowałyśmy klamki kremem, rozwijałyśmy węża strażackiego, żeby zobaczyć jak długi jest (mój pomysł) lub paliłyśmy szlugi na salach baletowych. Oczywiście nikt się o tym nie dowiedział. (a za rozwinięcie węża nam się upieklo, tylko E. miała długą rozmowę z dyrkiem.

niedziela, 20 października 2013

PIĘKNA.

"Piękna"- Osobiście ją tak nazwałam, a przezwisko to  trzyma się aż do dziś.

Tak więc doszliśmy do osoby, która zniszczyła mi spory kawał życia.
Nie ma drugiej takiej osoby, której tak nienawidzę.
Zastanówmy się, co takiego mogła zrobić, że życzę jej serdecznie śmierci? Niech dostanie jakiejś zarazy i niech umiera w męczarniach. <3
Najśmieszniejszy jest fakt, że nie potrafię dokładnie opisać tych trzech lat męki z nią..
Każdego dnia łamała mnie po trochu.
Nie mówiła złych rzeczy.
O nie...


                                                                              

To stworzenie ociekające słodkością, motylkami i blond włoskami do ramion, promieniowało uśmieszkiem 24/7.
Porównywalna z lizakiem i innymi słodkimi cukierkami, które kuszą swoim wyglądem, manipulują Cię wszystkim słodkim co posiadają, wzbudzają różnymi trikami twoje zaufanie, wiedzą że ich potrzebujesz, kontrolują Cię, i gdy już ich skosztujesz, jesz ich więcej i więcej. Każdego dnia po trochu psują Ci zęby. Nie odczuwasz tego. Czasem jak Cię poboli to popłaczesz i przechodzi.
Dokładnie tak samo jest z tą kobietą.



Dzielnie znosiłam jej humorki i sarkastyczne odzywki. Mówiłam jej nawet to, co chce usłyszeć. Udawałam również, że jej żarty są śmieszne.
Tolerowałam to jak siedziała obok akompaniatorki z włosami w kolorach tęczy (do dziś nie wiem co to był za kolor), szepcąc jej coś na ucho, spoglądając na moją osobę i chichocząc z wymowną miną triumfu.

Patrząc mi w oczy z uśmiechem na twarzy potrafiła powiedzieć najstraszniejsze rzeczy..

Ona cała składała się z nieporozumień i zaprzeczeń.

Rozbieralnia była połączona z pokojem nauczycielskim, tak więc wszystkie rozmowy przeprowadzone tam dobiegały echem do nas.
Dzięki temu znałam opinie nauczycieli. Rzadko zdarzyło się, żeby było to coś miłego. Ale czego mogę się spodziewać? Cóż za zaszczyt by mnie spotkał, gdybym choć raz usłyszała dobre słowo o sobie z ich ust. Nie oczekiwałam tego. Dzięki nauczycielom dobrze wiedziałam, jak niską wartość posiadam. Przecież my wszystkie tańczymy, jak „u cioci na imieninach”.
Oprócz słów ostrych, jak siekiera, dosłyszałam wiele innych ciekawych rzeczy z ich życia prywatnego. Przykładowo: blond piękność, która każdego dnia wmawiała nam jak ważna jest dieta i jaką sama rygorystycznie stosuje, w pokoju nauczycielskim nie mogła się uporać z dylematem związanym z wyborem bombonierki.
Była niesamowicie hojna, na Wielkanoc, czy mikołajki dała każdej po jednej małej czekoladce (dla niej oczywiście była cała reszta) i mówiła, że ta maleńka czekoladka powinna nam starczyć na co najmniej tydzień. „A Ty Michalina lepiej w ogóle jej nie jedz”.
Nazywała mnie Michaliną, choć mówiłam jej 1000 razy, że na imię mam Michelle.
Ale to jest tępe i nie rozumie.

Podkreślam, że nie był, ani nadal nie jest to nauczyciel szanowany ani przez uczniów, ani przez nauczycieli. Cechuje ją sucharskie poczucie humoru, nie wzbudza sympatii, jest manipulatorem typu 3, tzw. „manipulordercą” i nie wyróżnia się nawet tym, że dobrze uczy. Najbardziej chyba jest znana z sarkastycznych odzywek, nudnych lekcji i jej cech księżniczki.

Wszystko znosiłam do pewnego dnia, w którym straciłam do niej to zaufanie i respekt, który z całej siły, mimo wszystko, podtrzymywałam.

Któregoś dnia po lekcji, powiedziała, że jadę na konkurs.
Było to spełnieniem moich marzeń, czekałam na ten dzień tak długo!
Powiedziała, że mnie dobrze przygotuje i zrobi wszystko, żeby było jak najlepiej.
To śmieszne, wiem, ale wtedy w to wierzyłam.



Tak więc do konkursu męczyła mnie strasznie, kazała mi olać naukę i tylko ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć ! Najlepiej spać w szpagacie, odrabiać lekcje w "żabce" a stojąc w kolejce stać w pierwszej pozycji baletowej. No i nic nie jeść. Do dnia konkursu byłam wymęczona i każdy paluszek miałam zdarty. Stopy miałam całe od krwi. Obkeliłam je plastrem bez gazy (tak jak pani kazała) i wyszłam na scenę. Było kiepsko. Było naprawde w chuj beznadziejnie. Oprócz stanu który mogłam jakoś przeboleć, miałam najbrzydszą paczkę baletową (kostium/strój/przebranie) ze wszystkich.
Obiecywała mi tiul z zagranicy, prywatną krawcową piękne kolory, kroje, błyskotki. "Wszystko jest już zamówione, jest w drodze". Chwile przed wyjazdem nagle się okazało, że nie ma żadnego tiulu, żadnego planu nic. Poszłyśmy do magazynu, dostałam brzydką, starą, za dużą na mnie z odpadającymi ozdobami paczkę. ZAJE- KURWA- BIŚCIE. Może byłam młoda i głupia, ale mój największy wzór do naśladowania właśnie mnie okłamał i oszukał. 
Historii z piękna jest milion. Nie które podchodzą pod prawo, więc nie wolno mi ich tu umieszczać.
Wiecie co? Są również zabawne historie z nią. Ale to przy okazji, musicie się z nią na początek oswoić :D 

Każdego dnia spoglądam na mój lewy nadgarstek.
Do końca życia jej inicjały będą na mojej skórze. 
Każda łza i kropla krwi jest, była i będzie przezemnie zapamiętana.
A.C.

piątek, 18 października 2013

Złe wspomnienia wracają.

Wracałam dzisiaj z filmu, („A jeśli to prawda..?” polecam) było już późno i czekałam na mamę. Przyjechała, super, wsiadłam do samochodu, super. Napełniona dobrą energią chciałam z nią pogadać jak to matka z córką. Weszłam do samochodu i mówię „Cześć..”niestety nie usłyszałam odpowiedzi, gdyż telefon w danym momencie był ważniejszy.
Czekam, czekam i czekam... Nadal ważniejszy. Zdenerwowałam się, dobra energia i pozytywizm wyparowały, a ja miałam ochotę ją zabić gołymi rękami.
Tak więc zaczęłam rozmawiać ze sobą „Hej jak było? Świetnie, dzięki, że pytasz. A u Ciebie?” Mojej mamie nerwy puściły, zatrzymała się i... „wysiadaj”.
Nie dałam się, mimo wielkich oporów opanowałam emocję, zdjęłam koronę z głowy i przemilczałam to.
Kontynuując rozmowę którą prowadziła z koleżanką, po wyśmiewała się trochę ze mnie komentując z uśmieszkiem jakie to te „nastolatki są głupie”. Słyszałam jak po drugiej stronie telefonu ta pani też się śmieje.
Zabolało. Zdecydowanie zbyt mocno. Poczułam się dokładnie tak jak przez te trzy lata, które spędziłam z „piękną”. Wspomnienia mnie uderzyły, poczułam, że znów tam jestem, że znów patrzy się na mnie i mnie wyśmiewa przed wszystkimi. Za wszelką cenę chce mnie upokorzyć i pokazać jak bezwartościową osobą jestem. Wierzyłam w każde jej słowo.

Po chwili się ocknęłam i poczułam się jakbym psychicznie zemdlała i nagle oprzytomniała.
O „pięknej” napiszę tuż po weekendzi
e.

NORMY.

Spóźnianie się było obrazą dla stereotypu baletnicy.
Przed salą powinno się być 30min przed lekcją. Co za fuks, że przez 5 lat miałam lekcje tańca  zawsze jako pierwszą, o 8:00.

Dzień nauczyciela. Hah. 
To dzień, w którym mój portfel krzyczał strasznie. Całe szczęście, że to był tylko jeden dzień w roku (pomijając wszystkie urodziny i imieniny wszystkich nauczycieli), bo inaczej państwo by zbankrutowało.
To był ich dzień. Dla nich wieszane były plakaty, jak bardzo ich kochamy. Dostawali ciasta, ciastka, cukierki, babeczki, kartki, kwiaty, czekolady, piosenki, specjalne przedstawienia.
Brzmi jak szaleństwo i przeolbrzymiony żart. Niestety nie.
Ponoć drogie prezenty to łapówka...
Któregoś roku, nasza klasa zrobiła wielki plakat i kupiła wielką michę najlepszych cukierków.
Wymyśliła to nasza wychowawczyni, więc uznalismy, że to dobry pomysł.
Weszłyśmy do pokoju nauczycielskiego, wręczyliśmy obie rzeczy i złożyłyśmy słowne życzenia.
Przez kolejny tydzień wysłuchiwaliśmy od każdego nauczyciela, jak karygodne było nasze zachowanie. Nie mogli znieść faktu, że to były życzenia do wszystkich nauczycieli, a nie do każdego osobno. Pani od geografii była zawiedziona, że nie dostała kwiatów. Byliśmy wtedy najgorszą klasą. Właściwie wszyscy nauczyciele wtedy, nawet Ci co nas nie uczyli, nie mogli przyjąć do wiadomości, że każdy z nich nie dostał osobnego prezentu.

Wychowawczyni sama sobie wybierała, jakie kwiaty chce, więc z tym nie było problemu. Ona lubiła te droższe, doniczkowe. Pieniądze klasowe należały do niej, nikt nie mógł się przeciwstawić tej czerwonej głowie.
Kiedyś, na wigilie, kupiła klasie jakichś różnych słodkości, to była najmilsza rzecz jaką dla nas zrobiła!! co prawda mi zabroniła jeść. Jak się okazało kupiła to wszystko za nasze pieniądze ;)

czwartek, 17 października 2013

Przerwy.

Przerwa, czyli 5minut czasu na przebranie się w strój baletowy i uczesanie w piękny koczek (nie może nic wystawać, bo inaczej pani wyrzucała z sali). W zwyczaju siedziałyśmy raczej na podłodze, bo ławek było nie wiele. Naszym obowiązkiem było zachować ciszę, najlepiej siedzieć i się uczyć i obserwować czy przypadkiem nie idzie nauczyciel. Gdy z daleka widziałyśmy, że idzie jakiś musiałyśmy wstać, nie ważne co w danej chwili robiłyśmy, powiedzieć dzieńdobry i się ukłonić. Nauczyciele mieli swoje dyżury i za każdym razem kiedy przechodziliśmy obok danego nauczyciela MUSIAŁYŚMY POWIEDZIEĆ dzieńdobry inaczej cała sprawa szła do dyrektora.

Pewnego zwykłego szarego dnia, szłam korytarzem i miałam chore gardło. Mijałam akurat Panią Śmierć. Tak więc mówie jej "dzieńdobry" i ide dalej, ona mnie zatrzymuje, wzywa jednego z najsurowszych i najstraszniejszych baletmistrzów w tej szkole i obaj karzą mi wrócić.
Podchodze do nich powoli, czuje, że mi sercę zaraz przedziurawi płuco, staje i w bolącej karcącej ciszy czekam na pierwsze słowa.

"-Panie Profesorze, ta uczennica nie powiedziała dzieńdobry !"
Spojrzał na mnie, wziął głęboki oddech i zaczął krzyczeć. Krzyczał tak głośno i tak przerażająco, że nie słyszałam słów ale byłam tak przerażona, że płakałam. Płakałam strasznie, coraz głośniej i głośniej. Gdy już skończył, chciał mnie szarpnąć i zabrać do dyrektora, wkońcu wykrzyczałam:
-Powiedziałam dzieńdobry, ale za cicho !
Popłakałam się jeszcze bardziej, czułam gorycz w gardle nie do przełknięcia.
Na chwile zrobiło się tak cicho, że można było usłyszeć jak moje łzy odbijają się od podłogi.
...

Kazali mi się uspokoić. Przyjeli do wiadomości, że Pani Profesor mogła nie usłyszeć i że już problem rozwiązany. Puścili mnie i powiedzieli, że następnym razem mam mówić głośniej.

Usiadłam wśród koleżanek z klasy, popatrzyły po sobie, nie podeszły bliżej i nie odezwały się słowem, bo wolały się przypadkiem nie narażać.
Siedziałam więc z nimi a zarówno sama i powoli głęboko oddychałam.
Byłam na siebie strasznie zła, byłam zła na moje chore gardło przez które nie mogłam mówić głośniej.

Miałam nadzieje, że to koniec emocji jak na dziś. Jednak na drodze spotkałam jeszcze panią kierownik, która obniżyła mi ocenę z zachowania za rozpuszczone włosy i pomalowane rzęsy.

DIETA

Nieważne ile ważysz, ile schudłaś, jak bardzo się starasz.
Nie wstyd Ci tak wyglądać?
Słyszałam, że kupiłaś ostatnio batonika.
Z tym tłuszczem na salę wchodzić....

Możesz być najlepszą tancerką na świecie, ale z taką „aparycją”, to Ty do następnej klasy nie przejdziesz. Nie masz brzucha, pośladków, boczków, grubych nóg, ale masz całkiem szerokie biodra i wyglądasz przez to grubo. Schudnij.

Jedna z nauczycielek (nie uczyła mnie, ale uczyła moją siostrę). Któregoś dnia nastała wielka afera! W koszu, który był na sali baletowej, była skórka od banana!!!!!!!!
Nastąpiło wielkie oburzenie wśród wielkich dam baletu i śmietniki zostały zlikwidowane.
Nie do pomyślenia. Skórka banana. W koszu. Na sali baletowej.

Co ciekawe, diety były bardzo rygorystyczne. Zawierały w jadłospisie jak najmniejszą porcję jedzenia, oraz jak najmniejszą wartość kaloryczną.  Tak więc po tak malutkim posiłeczku, trzeba było wytrzymać cały dzień w szkole, po 5 godzin tańca, z towarzyszącym stresem każdego dnia. Nauczyciele nie mogli uwierzyć, że takie  słabe nogi mamy, i tyle kontuzji nas spotyka. No jak to możliwe?

Jeżeli któraś doznała kontuzji, była to tylko i wyłącznie jej wina. Nauczyciele twierdzili, że kontuzje się nie zdarzają jeżeli dobrze ćwiczymy i nie popełniamy błędów. Nie brali pod uwagi przemęczenia czy braku witamin w organizmie. Tak więc jeśli któraś zwichnęła sobie kostkę, albo wypadła jej rzepka, to nauczyciel się automatycznie obrażał i nie zwracał więcej uwagi na tą osobę.

środa, 16 października 2013

Pani Śmierć.

Pierwszą klasę spędziłam dosyć przyjemnie, porównując je do następnych, których jeszcze nie opisałam.
W drugiej klasie było zupełnie inaczej, bo uczyła mnie Pani Śmierć.
Cóż to był za kontrast  pomiędzy tymi paniami, co uczyły mnie tańca!
Tym razem trafiła się kobieta z równie uniesioną głową, jednak charakteryzowała się… hm. Tym, że wyglądała, jakby już parę razy umarła ze starości.
Miała świra na punkcie diety. Sama wyglądała, jakby od 10 lat na oczy nie widziała jedzenia. 
Była niesamowicie rygorystyczna. Schudłam wtedy tyle, że mogłam się z nią porównywać. Niestety bóg, w którego nie wierzę, obdarzył mnie dość szerokimi ramionami, na tyle szerokimi
żeby nazywać mnie „tłustym pączkiem w maśle”.
O tak, ona uwielbiała mnie tak nazywać. Byłam obiektem na którym wyżywała się emocjonalnie. Dzięki mojej tuszy (aż 34kg) pomagałam jej rozwijać wyobraźnię, gdyż co dzień coraz kreatywniej mnie obrażała. Ale i tak czułam, jakiś tam, respekt. Czasami trochę popłakałam, ale nic mi nie było. Nazywała mnie „Miszelin”, właściwie mogłabym się obrazić, że nazywa mnie marką opon, ale każdą dziewczynę podobnie nazywała, to znaczy do każdego imienia była ta sama końcówka, bo to brzmiało bardziej profesjonalnie i tak trochę po francusku. Chyba nie wiedziała, że Michelle to francuskie imię. Tak więc w mojej grupie była : „Emanuel, Karolin, Joan, Paulin, Agat, Krzysztoflin i tak dalej.

Ola, która obżerała się niczym świnia na moich oczach, była jej pupilkiem. Jak Pani śmierć mogła się tak pomylić... Głodziłam się, jak nigdy, żeby choć raz powiedziała o mnie coś miłego, ale i tak mnie nie polubiła.

Pamiętam jej długie, ostre pazury, które wbijała mi między pośladki, żeby sprawdzić czy przypadkiem ich na sekundkę nie rozluźniłam. Spinałam je bardzo mocno, nie chciałam żeby jej wręcz biały paluszek przypadkowo nie zawędrował zbyt daleko w tropikalną otchłań.

Zawsze, jak darła mi się do ucha, przygłuszając fortepian, zdarzyło jej się opluć każdą możliwą część mego ciała.
Ale pod żadnym pozorem, nawet jakby napluła mi do oka (co się raz zdarzyło) nie wolno mi było się wytrzeć. Do dziś potrafię sobie przypomnieć jak jej ślina nie raz spływała mi po plecach..

Ale to nie było aż takie złe, czasami się pocieszałam, że lepsza najgorsza ślina niż jej zęby.

Czyn godny kary śmierci.

Któregoś dnia dostałam naganę od dyrektora za bycie „zbyt dorosłą”.
17 maja, moje 11 urodziny.  Jak co dzień przychodzę do szkoły, witam się z wujkiem, pytam, co u niego, krótka rozmowa i na lekcję. Jednak tym razem ktoś coś dla mnie u niego zostawił.
To był prezent urodzinowy od mojej siostry. 
Jak się potem okazało, było to „Picollo” napój-oranżada w butelce. 
Tak więc otworzyłam butelkę, korek wyskoczył, piana poleciała i poczęstowałam napojem każdą osobę z mojej klasy. Symbolicznie po łyku.
Życzonka i takie tam pierdołki. Siedziałam na parapecie z przyjaciółką (z którą nie mam kontaktu, od kiedy wyrzucili ją ze szkoły w 2 klasie) śmiałyśmy się i przerobiłyśmy etykietę. Napisane na niej było „no alkohol”, ale  zrobiłyśmy super żart i zdarłyśmy słowo „no”.
Potem odruchowo zdjęłam całą etykietę, a następnie wszystko wrzuciłam do jednego śmietnika.
Dzwonek. Lekcja tańca.
Ktoś puka do drzwi, muzyka przestaje grać, na salę wchodzi Pani dyrektor z panią kierownik, która ma długi tłusty blond warkocz. Zapada ciężka cisza, wszyscy patrzą po sobie. W ręku blondi był czarny worek. Trzymała go bardzo mocno. Wyjęła z niego butelkę bez etykiety.
Zapytała czyja ona jest. Podejrzewają, że jest to butelka po Finlandii, szukają po całej szkole sprawcy.
Tak więc przyznaję się i tłumaczę, że mam dzisiaj urodziny, i że to tylko butelka po oranżadzie. 
Niestety nikt w to nie uwierzył mimo, że miałam 12 świadków za swoimi plecami.
-W takim razie gdzie jest etykieta?
-Wyrzuciłam ją z butelką do śmietnika.
-Pani sprzątaczka nie znalazła etykiety. Po co ją oderwałaś? Co ukrywałaś?

Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Nie było powodu dla którego oderwałam etykietę.

Przez kolejne tygodnie, wszyscy patrzyli na mnie jak na jakiegoś pieprzonego, skończonego alkoholika.
Dzięki dziewczyny, że się nie odezwałyście słowem, to bardzo honorowe.

...

wtorek, 15 października 2013

BURSA cz.1

Jedyny powód (oprócz miłości do tańca) który mnie trzymał przed zmieniem szkoły to bursaaa!
Najlepsze wspomnienia stamtąd pochodzą. około 25 osób, dwa prysznice, kuchnia i pokój wychowawców.
Zakłady, liczne porównywalne nawet do hazardu, bo nie powiem, że to było główne źródło moich dochodów^^ Oczywiście były też te głupie, nie mające nic na celu zakłady, w których przegrany musiał wsadzić swoje mokre gacie do zamrażalki (którymi się potem rzucaliśmy) lub wbiec do pokoju wychowawców i prosić ich o ręke itd.
Innym dochodem było dla mnie robienie masaży, dziewczyny które po godzinach tańca były zmęczone i miały nadwyrężone mięśnie przychodziły, aby choć na chwile się odprężyć nie zważając na cenę. Doszło do tego, że stać było mnie na robienie masażu oblewając je gorącą czekoladą :D
Zrobiła się lekka afera, gdy wywiesiłam "salon masażu" na drzwiach, gdyż wychowawcy widzieli w tym podtekst erotyczny. Moja mama chodziła na rozmowy, a mój biznes kręcił się dalej.
Co do słodkości, to gdy masażerstwo stało się monotonnością przerzuciłam się na robienie karmelków. Było to genialne zajęcie i bardzo przyjemne, i trwało by dużo dużo dłużej, gdybym któregoś dnia nie spaliła garnka. Później troche się uspokoiłam, kąpałam się w pieniądzach i zaczęłam robić inne popierdolone rzeczy.
Jedną z najbardziej intergracyjnych zajęć było rozciąganie się na holu bursy. Gdy juz wróciliśmy z kolacji i wszyscy się umyli, przebieraliśmy się w piżamki i na korytarzu każdy w swoim zakresie się rozciągał. Było to dość motywujące, muzyka grała, każdy patrzył po sobie co motywowało do mocniejszego rozrywania sobie pachwin.
Bursa była jak jedna wielka rodzina, ktoś wpadł na głupi pomysł żebysmy wszyscy o 23 (cisza nocna) schowali się w jednym pokoju. Wszyscy byliśmy podjarani, najmłodsze chciały wyjść i naskarżyć a Pani za drzwiami udawała rozmowę raz z dyrektorem, raz z policją.
Innym razem zrobiliśmy podobny bunt. Wszyscy postanowiliśmy zamiast w pokojach spać na korytarzu. Każdy wyniosł z pokoju pościele, kołdry i się połozył na ziemi. Wszystko wyszło pomyślnie, oprócz tego że wszyscy dostali uwagę :D
Bardziej indywidualnie, grupkowo robiliśmy syyyyf na mieście (nie wychodząc z bursy)...
Na kolacji, wszystkie serki, pasztety i inne obrzydliwe konsystencje nie do zjedzenia, zawijaliśmy w chusteczki i przemycaliśmy do bursy, potem późnym wieczorem zbieraliśmy się w jednym pokoju i robiliśmy zawody. Rzucaliśmy serkami, owocami, ogólnie jedzeniem w ludzi. 10 punktów dla tego kto rzucił w głowe ! Była różna punktacja, więcej dostawało się za trafienie za tego co wchodził do restauracji a mniej za tego co wychodził. Combo kiedyś dostałam jak trafiłam połówką grejfruta w samochód i włączył się alarm :3

PEDOFILE E.

4 klasa podstawowa, 9 lat. Większość dziewczyn bardzo przeżywała mieszkanie w bursie z dala od rodziców pod opieką wychowawców, którzy byli dosyć specyficzni. Byłam dziwnym dzieckiem i czułam się wolna poza domem, dlatego moim zadaniem było pocieszanie koleżanek które wiecznie opłakiwały rozłąke z rodzicami. Mieszkałyśmy w bursie położonej w środku wielkiego miasta. Całe szczęście jakieś 100 m do szkoły. Jednak na ulicy tej  panowało w powietrzu coś niepokojącego. Krążyły plotki, że na tej ulicy są pedofile i zboczeńcy, którzy czają się na takie małe dziewczynki jak my. Byłyśmy zastraszane w ten sposób przez starsze koleżanki, które opowiadały nam historie które się "ponoć" zdarzyły.
Czy były te historie prawdziwe?.. pewnie już nigdy się nie dowiemy. 


Do dzisiaj pamiętam jak wyszłam pewnego dnia do szkoły, zawsze przed wyjściem rozglądałam się w prawo i lewo a potem biegłam. Ale tym razem dokładnie na wprost mnie, w śmierdzącym zalatującym gównem psim parku stał pan skierowany w moją stronę. Zdrętwiałam, patrzyłam na niego, on na mnie. Zastanawiałam się co on trzyma w dłoniach i tak tym wymachuje. Nigdy wcześniej tego nie widziałam, bo była to męska część ciała w tym wieku obrzydliwa i nierozpoznawalna. Jak już zrozumiałam co pan w długim czarnym płaszczu robi, zaczęłam biec ile sił. Nie gonił mnie, natomiast zawsze czułam że ilekroć wychodzę z budynku, ktoś mnie widzi, śledzi i obserwuje... Jedna z moich dobrych koleżanek czuła że ktoś cały czas za ną chodzi. Męczyło ją to uczucie tak długo aż nie zmieniła szkoły i nie zamieszkała w domu.

poniedziałek, 14 października 2013

Coś.

                                                                             Miałam coś czego nie miała większość.

Coś co jest surowo zabronione w tej szkole.
Coś co chcą Ci za wszelką cenę odebrać. 
Coś przez co miałam mnóstwo problemów... 
Coś co sprawiało, że byłam nie akceptowana w klasie. 

Mianowicie - własne zdanie.

Troche szczerości.

Krzysiu- człowiek-samodestrukcja.
Musze się przyznać, że przyczyniłam się do niektórych jego niewłaściwych zachowań, nie mogłam się powstrzymać i namawiałam go na naprawdę karygodne (w tej szkole) zachowania.
Zapisałam parę wydarzeń w małym notesiku, jak jeszcze był z nami w klasie. W drugim roku wyrzucili go za złe zachowanie.
Krzysiu opowiadał nam o swoim życiu.
Od dziecka był bity łyżką do butów.
W wieku 11 lat, ukradł mamie samochód, wyjechał z garażu i jeździł nim po okolicach.



Im byliśmy starsi, tym bardziej nasza klasa się od siebie oddalała.
Zaczęła się rywalizacja między najlepszymi przyjaciółkami, koleżankami, zaczęły powstawać grupki wzajemnie się nienawidzące.
Wszystkie się obgadywały, nawet specjalnie częstowały się jedzeniem, aby utuczyć rywalkę.
Pozornie wydawałoby się, że wszystko jest w jak największym porządku, jednak czuć było w powietrzu, że wszystko jest grane na pozór. Żeby przetrwać w tej szkole i mieć dobrą opinię wśród nauczycieli, trzeba było udawać jak najbardziej posłuszną, grzeczną i dawać osobno lepsze, droższe prezenty.
Lizustwo było chyba wśród moich koleżanek najpopularniejsze.
Niektóre mogłyby to robić zawodowo, bo były w tym profesjonalistkami. Każda minka, gest i słodkie słówka były odruchami bezwarunkowymi.
Trudno uwierzyć, że nie było tam nauczycieli, którzy by się im oparli.
Każdy mógł to stosować, gdyż był to niezawodny sposób, jednak były osoby, które gdzieś głęboko w duszy miały swoją godność i nie zniżyły się do tak niskiego stopnia.
W 5 roku przekonałam się na własnej skórze, jak te urocze aniołki są chciwe.
Przez długi okres czasu namawiałam swoją matkę, żeby mnie przeniosła do innej grupy.
Ani ja, ani „piękna” nie dawałyśmy psychicznie ze sobą rady.
Udało się, zostałam przeniesiona do grupy B. Uczyła ją Pani o dobrej opinii, która doprowadziła wiele tancerek do sukcesu.
Bardzo zależało mi na dobrych kontaktach z nią. Znałam swoje możliwości i wiedziałam, że dzięki dobrej współpracy coś z tego wyjdzie.
Grupa B była bardzo związana ze swoją panią i jak dało się wyczuć nie zamierzała się nią dzielić.
Pierwszego dnia, gdy weszłam na salę baletową (musiałam znieść całą przerwę ich min między sobą i głupich odzywek), Pani Profesor była bardzo niechętnie nastawiona. Ewidentnie nie podobała jej się moja obecność.
Jak się okazało, dzień wcześniej, zaraz po tym, jak dziewczyny dowiedziały się, że zmieniam grupę, poszły do niej na prywatną rozmowę.
Powiedziały jej, że nękam je i zastraszam. Powymyślały jakieś teorie, żeby mnie nie polubiła.
Nie muszę chyba mówić, że nic takiego nie miało miejsca?
Nie lubiłyśmy się, ale nie oznaczało to, że robiłam im krzywdę. Wręcz przeciwnie, starałam się mieć z nimi jak najmniejszy kontakt i raczej nie rozmawiałam z żadną z nich. Ale konkurencję trzeba zwalczać.
One należały do pupilków, prymusek, najlepszych, wzorowych uczennic. Były najlepsze i wszystkim tak mówiły. Cóż, może i były, ale za jaką cenę ?

Co do reszty klasy, większa jej część zachowywała się jak małe dzieci, a zarazem dorosłe. Koleżanki biegały na czworakach po korytarzu w internacie, udając konia, potem zaś bawiły się zabawkami. Innym razem bawiły się w „gonito” po ciemku i to, co złapiesz, możesz dotykać do woli.
Zawsze byłam trochę od nich odrzucona, bo uważały mnie za nienormalną, one chodziły przy sobie swobodnie nago, a ja zawsze się wstydziłam. Wierzyłam im, że coś jest nie tak, ale nigdy się nie przełamałam. Aż tak mi nie zależało.

niedziela, 13 października 2013

1szy rok.

Uczyła mnie wielka beczka, o ciepłym, lecz żmijowatym wzroku.
Jej masa mnie przytłaczała, gdy stawała na wadze chyba wyświetlał się jej PESEL albo nr konta, aż trudno było uwierzyć, że to coś kiedyś tańczyło.
Z jej lekcji wiele nie zapamiętałam, ale pewnie dlatego, że nie było tam niczego szczególnego, wartego zapamiętania. Pamiętam tylko parę wydarzeń.

Kiedyś stwierdziła, ni z dupy, ni z oka, że brzydko ćwiczymy, że się nie staramy, trochę pokrzyczała, powykrzywiała mordę, zmieniła kolor twarzy na czerwony, trzasnęła dziennikiem o stołek i wyszła z sali.

Miała swoje humorki, chodziła z uniesioną głową i lubiła pokazywać jak ważna jest, zresztą jak każdy inny nauczyciel w tej szkole...

Powiedzmy że opis.

Szkoła. Trzy szatnie zwane „rozbieralniami” –dwuznaczna nazwa, wiem, ale rzeczywiście trafna. W tej szatni nie było czegoś takiego, jak wstyd (chłopcy i dziewczyny mieli osobne rozbieralnie). Znam je tylko od strony dziewczyn.
 Rozumiem, że ładne figury, długie nogi itp.
Ale dla mnie osobiście było to obrzydliwe, gdy starsza koleżanka całkowicie nago, bez poczucia wstydu spacerowała sobie po szatni. Te dziewczyny potrafiły całkiem nagie ogłaszać komunikat do wszystkich zgromadzonych tam osób.

Sal baletowych jest 6, są mniejsze i większe, każda ma fortepian oraz stolik ze sprzętem na płyty.
W sklepiku pracuje pani, nazywana przez wszystkich „ciocią”. 
Były również ciocie w stołówce szkolnej. Ale te to dopiero wredne stare panny. Stare na pewno, bo wypadają im włosy i można je znaleźć w papce podobnej może nie kolorem ale konsystencją do ziemniaków. Mogę się w sumie mylić, nikt tego i tak nie je.

Wejścia do szkoły pilnuje wujek, otwiera drzwi przyciskiem i takie tam ma roboty, nie wymagające myślenia, bo i tak w ogóle nie ogarnia, co robi. Jest ich dwóch, ale są nie zastąpieni mimo ich niewielkiej roli.


Dalej jest sekretariat, w którym jest taka jedna Pani, której pracą jest siedzenie i picie kawy, a poniekąd otwieranie drzwi do magazynu. Nie można od niej zbyt dużo wymagać, a do magazynu trzeba ją zaciągać siłą i ogółem trudno ją złapać, gdyż zazwyczaj jest w banku. Codziennie jest w banku, często i długo. Bije wszelkie rekordy ilości zjedzonych słodyczy. Nigdzie nie ma więcej słodyczy niż w sekretariacie szkolnym. Sam dyrektor ma niesamowitą słabość do nich, co nie jest żadną nowością dla uczniów.
Bardzo często mówili o kryzysie, że nie ma pieniędzy na kostiumy, remonty, pointy dla konkursantek ani na podstawowe leki do gabinetu lekarskiego. Tak więc wtedy męczyły mnie pytania... Po co ona tak biega do tego banku? I skąd mają pieniądze na codziennie przyjemności?

sobota, 12 października 2013

 Dziewczynki od lat 9, aż do dorosłych kobiet (tyle trwa proces „nauczania” w tej szkole) są obciążone tańcem, nie mają kontaktu z resztą świata, godzą się z codziennym upokorzeniem, przestają zwracać uwagę na niedorzeczności szkoły i z czasem staje się to dla nich rzeczą najnormalniejszą w świecie.
 Baletnice które spędzają czas tylko i wyłącznie w swoim gronie i nie poszerzają znajomości, stoją w miejscu, przestają się rozwijać.
Wyobraźnia była zakazana...



Na lekcji tańca, każdy paluszek ma swoje miejsce i jeśli znajdował się o centymetr w niewłaściwą stronę, był to skandaliczny, wręcz niewybaczalny błąd, bo musi być tak jak pani profesor każe. Ciężko odebrać młodym ludziom coś tak cennego jak wyobraźnie, wieczną wolność. A jednak.

poniedziałek, 7 października 2013

System..



Wszyscy pod dachem tej szkoły są jak konie, które mają klapki na oczach…
Widzą tylko to, co mają widzieć. Ograniczają im pogląd na to co się dzieje wokół nich.

Same nie są w stanie zdjąć sobie tych klapek. Z czasem przywykają do nich, nie wiedzą nawet, że je posiadają. Sama próbowałam zdjąć je ze swoich oczu, lecz nie dałam rady.
Może gdyby ludzie mogli zobaczyć co się dzieje po za szkoła, wiedziałyby dlaczego płacza, wiedziałyby, że nie jest tak jak powinno? Nie mają czasu nawet żeby się nad tym zastanowić, bo po za tańcem nie mają czasu żeby się spokojnie wysikać. 
Baletnice są bardzo obciążone planem zajęć..
Spędzają mnóstwo czasu w tej szkole. Przychodzą do niej z samego rana, gdy jest jeszcze ciemno, a gdy z niej wychodzą już robi się ciemno.
Potrafią siedzieć w szkole od 7 do 21.

Tak więc poświęcają cały swój dzień szkole, przez co nie mają na nic innego czasu.

Smute jest to, że nawet teraz jak już wiem jak wiele tracą ze swojego życia one nie posłuchają mnie, bo ślepo wierzą w to co im narzucają nauczyciele...

Pozory zdają się być mylące...

Nikt nie wie do końca co tam się tak naprawdę dzieje, dopóki sam się nie podda władzy tej szkoły.

Ludzie z zewnątrz (także rodzice) mijają korytarzem szkolnym uśmiechnięte, drobne dziewczynki zaczesane w koczek.
Któż by pomyślał, że te uczennice płaczą dniami po każdej lekcji tańca?

Od czego by tu zacząć...

Od kiedy stamtąd odeszłam, przez kolejny rok męczyły mnie sny, budziłam się zalana zimnym potem i serce biło mi strasznie mocno. Żyje w dwóch światach. Na co dzień jestem w rzeczywistości w której pragne być (mimo, że czasem jest naprawde w chuj beznadziejnie) a gdy śpie, moje sny wracają do wspomnień i na nowo przeżywam najstraszniejsze zdarzenia które mi się przytrafiły...

Jeśli chcesz spać spokojnie- nie czytaj.

Wydanie książki jest niemożliwe, dlatego tworze tego bloga. Zamierzam pisać krótko zwięźle i na temat żeby przekaz był jasny i zrozumiały. Spędziłam 5 lat w tej szkole baletowej i chce opowiedzieć co mnie w niej spotkało, aby uświadomić wam czy aby napewno warto się tam wybrać. Wszystkie wpisy są prawdziwe, całkowicie oparte na faktach. Opowiadam tylko i wyłącznie o swoich przeżyciach. Życzę miłego czytania...